released February 4, 2022
REVIEWS:
Maciej Lewenstein:
They start with 14 minutes long "S", which illustrates very
well the concept of this very abstract music. Gizycki
uses here the tenor saxophone and shows that is is also
one of the most interesting young voices on this instrument.
His use of efects and "fake" sounds reminds me
of the usic of Don Malfon. Drumming and percussion
work of ||hun|| is exquisite. The second track "#" lasts
11 minutes, and is notable for amazing use of gongs and
bells. It is a more peaceful, minimalist tune, with Michał Giżycki
playing the bass clarinet. The third track "O" lasts
nearly 11 minutes and keeps also the minimal music tranquil
mood, but is played on tenor. The highlight is the
closing nearly 17 minutes long "R", a true masterpiece of
bass clarinet improvisations, supported by super holistic
percussion lines.
This duo is for me clearly one of the most important
musical and, in general, artistic discoveries of the year
2022.
Nick Ostrum (
freejazzblog.org ):
S#0 is the latest recording by the duo of Michał Joniec and Michał Giżycki. Giżycki expands his toolbox to include a tenor saxophone in addition to the bass clarinet he tangled around Müller’s brass on +Q. Joniec deploys what is simply called his “metal rubbish universe,” an apt term for the understated clatter that strings throughout these four pieces. The result is terribly abstract and, as far as I understand, wholly improvised, but lively.
Giżycki leans towards clucks, short strings of sixteenth notes, and other fractured phrasings, though he remains intent on playing with and within silence, as well. He even turns toward extended sections of gnarled circular breathing whose affinities with Evan Parker are unmistakeable. It is this balance that makes Giżycki’s performance on this release truly noteworthy.
Joniec meanwhile busies himself with whatever metallic array of lost, discard, found, and repurposed implements he has in front of him. I am not sure what if any of this rubbish is traditionally considered percussion, but that just adds to the mystery and the soft dynamics cause the listener to really squint to hear isolated and muffled clanks, or maybe just implied sounds, and to disentangle the percussive objects from the instruments, which is as false a distinction as that between atonal, nonmelodic yet intentional noise and music. Another fine release.
Andrzej Nowak (
spontaneousmusictribune.blogspot.com ):
Muzykom przyświeca idea minimalizmu i skrupulatności. Wnętrze swojej narracji zdają się sycić pewną, jakże metafizyczną w tym wypadku, dawką dynamiki. Chętnie sięgają po ciszę, która wyznacza kolejne interwały improwizacji, równie chętnie po inne zdobycze artystyczne gatunku zwanego free improvised music. Barwią improwizację incydentalnymi salwami ekspresji (ta pierwsza w okolicach 5-6 minuty), które z uwagi na rzadkość występowania smakują tu jeszcze dosadniej. W tej opowieści liczy się każdy szczegół, najdrobniejszy niuans dramaturgiczny. Choćby ten, gdy saksofon zaczyna prezentować swoje hydrauliczne atrybuty, a gar-kuchnia tuż obok ściele mu akustyczny dywan do zmysłowych medytacji. Po 10 minucie płynny potok narracji Jońca i Giżyckiego śmiało możemy już określić mianem mantry, która zdaje się nie mieć końca. Wiatr kołysze jej dźwiękami i pcha w nieznanym, ale pięknym kierunku, a jej drobne wzniesienie zdobią cyrkulacyjne oddechy dobrze już rozgrzanego instrumentu dętego.
W drugiej improwizacji pojawia się klarnet basowy, który lepi drony z gęstej ciszy w blasku martwych talerzy. Muzycy, boleśnie skupieni, szukają drogi na drugą stronę rzeki. Metaliczne rozkołysanie post-, a może pre-perkusjonalii syci atmosferę nagrania niebywałym kolorytem. Klarnet wpada w medytacyjną repetycję, niemal śpiewa, cedzi frazy przez wyszczerbione uzębienie, śmiertelnie oddycha. Beauty headphones music!
Początek kolejnej części albumu wyznacza mechanika saksofonu i drżącego metalu. Drobne frazy budują gęstą sieć powiązań. Po kilku głębszych oddechach dęciak z mikro fraz kreśli smukle, dronowe fale, po czym gaśnie w mroku ciszy. Wszystko zaczyna tu rezonować - instrumenty, dwa ludzkie ciała i głucha przestrzeń. Tworzy się chmura dark ambientu, która oblepia wszystko i ciągnie improwizację w nieznanym kierunku. Tymczasem saksofon kreuje coraz dłuższe frazy, a metaliczny stelaż oplata go niczym stonogi pajęczak. Jego błyszczące uderzenia zdają się trafiać w samo serce narracji. Cyrkulacyjne drony zaczynają sięgać nieba, po drodze napotykając na kolejne kaskady ciszy. Pętla narracji zaciska się jednak na saksofonowym ustniku i prowadzi na ekstatyczny finał.
Ceremonia otwarcia części ostatniej spoczywa na klarnetowych akcesoriach. Głębokie, na poły dźwięczne oddechy szyją improwizację delikatnym ściegiem. Towarzyszące im dźwięki przypominają inside percussion, cokolwiek to znaczy w skołatanej głowie recenzenta. Małe preparacje, matowe półdrony i szklisty rezonans, to elementy, które wyznaczają ramy tej części podróży. Melancholijna mantra znów przenosi nas w zgliszcza historii gatunku i czyni użytek ze skojarzeń ze starą, duetową formułą AMM. Najdłuższa, prawie 17-minutowa opowieść z czasem lekko się nadyma, subtelnie dynamizuje, ale niespodziewane wpada w bezruch. Klarnet ciężko oddycha, metal drży. Muzycy znów dobrze czują się w konceptualnym bezdźwięku. Po szybkiej wymianie myśli saksofon zaczyna pulsować, a metal rubbish things kłębić się całą szerokością piwnicznej podłogi.